środa, grudnia 27, 2006

Boże Narodzenie

O przyjściu Jezusa na świat opowiada wiele tekstów biblijnych. Dziś chciałbym się skupić na jednym z nich: Łk 2, 1-7. Ten fragment Ewangelii wszyscy znamy już pewnie prawie na pamięć, czytaliśmy go i słyszeli tysiące razy. Takie przyzwyczajenie do Biblii nie jest bezpieczne; łatwo można pomyśleć, że się już wszystko wie, że w danym tekście nie da się już znaleźć nic ciekawego. Sam nie jestem wolny od takich myśli, ale miałem to szczęście, że Bóg dał mi ostatnio obuchem w głowę i uświadomił, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiem ani nie rozumiem. Mam nadzieję, że chociaż część z tego uda mi się przekazać.

Na początek streszczenie kazania ojca Pawła Kozackiego, przeora klasztoru dominikanów w Poznaniu, z mszy pasterskiej — spisane przez Wojtka (dzięki!) i leciutko przeredagowane.

Zapewne większość z nas ma bardzo typowy obraz betlejemskiego narodzenia: gdzieś na pustkowiu stajenka, a w niej święta rodzina z nowo narodzonym Jezusem odrzuconym przez ludzi. Jeśli jednak wczytamy się dokładnie w treść Ewangelii, możemy przypuszczać, że było nieco inaczej [...].

"Udał się do Betlejem, miasta Dawidowego, bo pochodził z domu i rodu Dawida". Już to pozwala nam na pierwszy wniosek. Józef z pewnością miał w Betlejem rodzinę. W kulturze semickiej było nie do pomyślenia, żeby nie przyjąć swojego krewnego (współcześnie niestety to się zdarza). Musimy jednak pamiętać, że w owych czasach domy były niewielkie, zwykle jednoizbowe, i w przypadku gości robiono im po prostu trochę miejsca na ziemi. Możemy więc śmiało przypuszczać, że Maryja i Józef zostali przyjęci przez krewniaków. Jeśli chodzi o "gospodę", to w oryginale greckim jest to słowo, które pojawia się jeszcze raz, gdy Pan Jezus szuka miejsca na Ostatnią Wieczerzę. Chodziło zatem o miejsce bardziej ustronne. Wszystkie matki, które rodziły, mogą sobie wyobrazić, jak niedogodne byłoby rodzenie na ziemi, w ciasnej sali pełnej ludzi. Potrzeba przecież pewnej intymności.

W Betlejem większość domów budowana była przy skale. Jedna ściana przylegała do skały, którą często wykorzystywano do tworzenia dodatkowych pomieszczeń i trzymano tam m.in. zwierzęta. Prawdopodobnie gospodarze, z braku lepszego miejsca, przenieśli Maryję właśnie tam, by zapewnić jej minimum intymności.

Możemy się domyślać, że było im bardzo wstyd. I z tego niech wypływa wniosek dla nas - Jezus narodził się w najciemniejszym, najbardziej niegodnym miejscu. Ale ci ludzie przyjęli go tak, jak potrafili najlepiej - nie odrzucili, jak się powszechnie opowiada, ale właśnie przyjęli. My często tak bardzo wstydzimy się swoich grzechów, że wolimy Jezusa nie przyjmować w ogóle. A On chce przyjść właśnie tam, do naszego najciemniejszego wnętrza, by rozświetlić je swoim blaskiem. Jeśli wpuścimy Boga tak, jak potrafimy, tacy, jakimi teraz jesteśmy, On przemieni nas i rozświetli.

Jest jeszcze historia pastuszków. Aniołowie objawili im radość wielką. "Anioły to są takie stwory", które cieszą się i rozgłaszają, gdy dzieje się wielkie dobro. Jezus nauczał, że większa jest radość w niebie z nawrócenia jednego grzesznika niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych. Możemy zatem być pewni, że jeśli przyjmiemy Boga do naszego serca, jeżeli pozwolimy Mu na to, by w nas działał, to pojawią się tacy ludzie na naszej drodze, którzy to zauważą. Którzy zauważą tę zmianę i będą się razem z nami radować.

Co więcej - widzimy, że pastuszkowie przybywają do Betlejem. Podobnie i ludzie, którzy zauważą, że narodził się w nas Bóg, będą przybywać do blasku, który promieniuje z naszego przemienionego wnętrza.

Proste i piękne zarazem. Nie potrzeba wielkich słów, aby przewrócić do góry nogami tradycyjne wyobrażenie o narodzinach Pana. To jeszcze nie znaczy, że ów wcześniejszy obraz jest bezwzględnie fałszywy; z pewnością jednak warto wiedzieć, iż mogło być całkiem inaczej. Zresztą Ewangelia (w tym wypadku Łukaszowa) to przecież Dobra Nowina — dobra, nie zła. Byłoby może nieco dziwne, gdyby miała się zaczynać od przygnębiającego opisu odrzucenia Boga przez ludzi. Co prawda św. Jan pisze, że

Na świecie było [Słowo], a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli,

ale wolno nam chyba odnieść to nieprzyjęcie do późniejszej, publicznej działalności Jezusa.

Wygląda na to, że pierwsi ludzie, których Bóg spotkał na ziemi, byli Mu jednak życzliwi. Okazali także życzliwość Jego opiekunom. Niech ta myśl dodaje nam sił.

1 Comments:

Blogger Wojtek said...

Cała przyjemność po mojej stronie!

poniedziałek, stycznia 01, 2007 11:53:00 PM  

Prześlij komentarz

<< Home