O Piśmie Świętym

sobota, września 23, 2006

Głos i milczenie

Czwartek, 21 września

Ef 4, 1-7.11-13
Mt 9, 9-13


Gdy razem z kolegą rozmawialiśmy o codziennym czytaniu Biblii z pewnym poznańskim dominikaninem, nasz rozmówca zasugerował, by Pismo Święte czytać na głos. Rzeczywiście jest to niezwykłe: usłyszeć siebie, a jednocześnie w swym własnym głosie usłyszeć słowa ludzkiego autora biblijnego, i co rzecz jasna najważniejsze — usłyszeć Słowo samego Boga. W pewnym sensie jest z nami wtedy chyba tak jak z kapłanem, który sprawuje Eucharystię nie sam, lecz w osobie Chrystusa, in persona Christi.

Bo też wszyscy jesteśmy powołani do powszechnego kapłaństwa, które jest jednoczesnym przywilejem i obowiązkiem głoszenia Słowa Bożego. I właśnie powołanie (wszak to czwartek, dzień kapłaństwa) jest myślą przewodnią obu czwartkowych lekcji.

Ale wracając do głośnego czytania. Być jak John Malkovich, nakręcili kiedyś taki film (którego zresztą nigdy nie widziałem i pewnie w najbliższym czasie też nie zobaczę). A my mamy szansę być jak święty Paweł — i czytając jego List do Efezjan, wczuć się w położenie Apostoła, odnaleźć kontekst, zobaczyć słuchaczy... Wystarczy poruszyć wargami, aby pojawiło się pytanie: jak ja mam to przeczytać? Jaki jest nastrój emocjonalny tego tekstu? Jaką postawę przyjmuje Paweł? Jak on sam przeczytałby te słowa? Do czego pragnie przekonać swoich słuchaczy?

(tak, właśnie słuchaczy! Starożytni czytali na głos znacznie więcej i częściej niż my. Zdaje się, że wręcz mało który z nich czytał po cichu. Jak pięknie jest wyobrazić sobie krąg pierwszych chrześcijan skupionych wokół mówcy odczytującego list Apostoła! Jakże inaczej by to wyglądało, gdyby każdy z nich czytał w samotności, sam dla siebie! I czy my dzisiaj, czytając właśnie w ten sposób, nie zatraciliśmy czegoś niesłychanie ważnego?).

Tyle istotnych spraw, o których tak łatwo zapomnieć, kiedy nie słyszy się słów! Głośne odczytywanie wszelkich tekstów, a religijnych w szczególności, było ważną cechą kultury starożytnej. Być może powinniśmy do niej wracać, aby lepiej rozumieć Biblię. Nie tylko wtedy, kiedy chcemy być lektorami.

A jakże pięknie by było, gdyby wspólna (i wspólnotowa!) lektura Pisma Świętego, która była takim świętem dla pierwszych chrześcijan, wróciła i do naszego życia — nie tylko od wielkiego dzwonu, w czasie mszy, ale każdego dnia...

piątek, września 22, 2006

Pasja się chowa

Środa, 20 września

2 Mch 7, 1-2.9-14
Mt 10, 17-22


Perykopy, które słyszymy podczas mszy, są w pewnym sensie ocenzurowane. Jak baśnie braci Grimm. Pomyślałem o tym, czytając lekcje ze środy. Opowieść o cierpieniu Machabeuszów szokuje może bardziej niż Pasja Gibsona. Bo kto by się spodziewał znaleźć w Biblii takie oto słowa?
[król] rozkazał temu, który przemawiał [...], obciąć język, ściągnąć skórę z głowy i obciąć końce członków, na oczach pozostałych braci i matki. Gdy był on już całkiem bezwładny, rozkazał go sprowadzić do ognia, bo jeszcze oddychał, i smażyć na patelni. Gdy zaś swąd z patelni szeroko się rozchodził, [pozostali bracia] wzajemnie razem z matką napominali się, aby mężnie oddać życie.
I podobnie w Ewangelii: Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia (Mt 10, 22a).

Obuchem w łeb... Czemu takich czytań nie ma w kościele, czemu tego fragmentu nie słuchamy podczas mszy? Może po to, aby uniknąć zgorszenia; w końcu w nabożeństwach uczestniczą także dzieci. (I kobiety — dodałby szowinista. Ale szowinistom, rzecz prosta, mówimy stanowcze NIE!). A i niejeden dorosły mógłby być zszokowany, słysząc takie słowa podczas liturgii. Do tego dochodzą ograniczenia czasowe — perykopy liturgiczne są naprawdę krótkie.

Jakakolwiek byłaby przyczyna, ta "cenzura" powinna zwrócić naszą uwagę na prawidłowość ogólniejszą: podczas samej Eucharystii nie usłyszymy bardzo wielu rzeczy. Oto dlaczego tak istotna jest samodzielna lektura Biblii i przygotowanie do Mszy Świętej. Odpowiednio wczesne zapoznanie się z tak zwanym kontekstem bliższym czytań mszalnych — którym często będzie cały rozdział, a może i rozdziały sąsiednie — powinno pomóc spojrzeć na Słowo Boże w inny, chyba dojrzalszy sposób. Sam nieraz muszę to sobie powtarzać, zwłaszcza że zdecydowanie za często moje przygotowanie do liturgii sprowadza się do przekartkowania Biblii na piętnaście minut przed mszą, żeby tylko wiedzieć, co usłyszę albo (to jeszcze gorsze) co sam będę czytał. A przecież chyba nie o to chodzi...

Założenia

Dawno temu pomyślałem sobie, że warto by było codziennie czytać Biblię. Przez jakiś czas się udawało, ale potem inicjatywa padła. I w końcu przyszło mi do głowy, że skutecznym wsparciem motywacyjnym może być dla mnie ten oto blog, na którym niczym Jan Turnau będę umieszczał swoje codzienne przemyślenia z lektury Pisma Świętego. Jeżeli przydadzą się Wam do czegokolwiek, będzie wspaniale... A ja będę miał swoją motywację. I może łatwiej nam będzie razem umacniać się w wierze (1 Kor 16, 13).

Bardzo możliwe, że nie uda mi się zachować codziennej regularności, zwłaszcza kiedy przyjdą studia (a to już za półtora tygodnia!). Niemniej będę się starał, by nowe posty — dłuższe lub krótsze — ukazywały się jak najczęściej.


Podstawą do rozważań będą codzienne czytania mszalne. Można je znaleźć w kalendarzykach liturgicznych (polecam zakup!), można także w internecie. (Wkrótce zamieszczę stosowne linki).


Istotna uwaga o treści blogu: ponieważ jestem katolikiem, nie będę się ograniczał tylko do literacko-socjologiczno-kulturowego rozkładania Biblii na czynniki pierwsze. Spróbuję również zaprzęgnąć do pracy swoją (nikłą) wiedzę teologiczną, zaś komentarze będę pisał jako chrześcijanin, nie świecki filolog czy historyk (nie jestem zresztą ani jednym, ani drugim). Jeśli moja (nikła) wiedza o Biblii okaże się komuś przydatna z jakiegokolwiek świeckiego punktu widzenia, będę się szczerze cieszył — ale nie to jest tutaj najważniejsze.

Zatem: jeżeli ktoś nie wierzy w Boga lub nie przyjmuje doktryny Kościoła rzymskokatolickiego — jego święte prawo. Proszę jednak, nie piszcie tu o kamieniach, których Bóg nie może podnieść, nie wyżywajcie się na Biblii ani na teologii chrześcijańskiej. Ten blog nie jest właściwym miejscem ku temu.

Niech Was także nie zdziwi, że od czasu do czasu będą się tu pojawiać określenia "Syn Boży" czy "Pismo Święte". Taki już urok tego blogu. Poprawności politycznej jest wystarczająco wiele w innych miejscach; trzeba zadbać o równowagę.